czwartek, 14 listopada 2024

99%

Leżenie i gorączka pogłębiają niedosyt. Ile można? Brakuje mi powietrza, świateł, przez które przepływają ulice miasta. Spojrzeń w okna. Ludzi mijanych przypadkiem. Brakuje mi przeznaczenia, które łączy nasze drogi. Podpowiada: w którą stronę trzeba iść, aby się dotykać... 

A tymczasem - dotykają mnie jasnoszare, dresowe spodnie, szkło w oczach, bezsenność, kaszel. 

Zapisałam się do lekarza na piątek.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Jezioro Tonka

Część I

Pijemy z rodzicami wyborne wino w Italii. Stoły uginają się od nadmiaru jedzenia. Później idziemy na plażę. To małe miasteczko blisko morza - rejony toskańskie. Wycieczka - odpoczynek - All. Nagle zza zakrętu wyjeżdża samochód, a za nim unosi się dziwna mgła. Widzę, jak skręca w ulicę na literę G. I... coś błyska na niebie. 

Budzimy się na łące w Polsce, w Borach Tucholskich, tam, gdzie uwielbiam spędzać wakacje - blisko domu nad jeziorem. Jakby jakaś niewidzialna siła i moc przeniosła nas w czasie. Jakby ktoś specjalnie pozamieniał bieg wydarzeń. Nasz dom niestety jest zajęty przez dziwnych gości, więc musimy poszukać noclegu w okolicy. Jeździmy autem, ale niczego w pobliżu nie ma. W końcu udaje się nam trafić na pensjonat pani Gie. Z wyglądu przypomina on wielki, blaszany magazyn. Okienka są małe i światło praktycznie nie dociera do środka. Parkujemy auto. Czujemy głód. Obok budynku mieści się restauracja najwyższej klasy - bez środka. Jakby ktoś wyrwał wnętrze i ustawił stoliki w ogrodzie w udawanych pokojach. Czuję się trochę jak w filmie, a trochę jak w IKEI. Atrapa okna, brak dachu, brak drzwi, chłód. Zanosi się na deszcz, ale ciocia Grażyna bardzo chce zjeść kolację na miejscu. 

- Nie zamierzam brać na wynos, kiedy tutaj taki świetny klimat. - mówi. 

Szukam więc koca, aby przykryć nogi. Serwują dziwną rybę - kształtem przypominającą szkielet  dziecka.  

Najbardziej chrupiące są zawsze oczodoły...- Komentuje kelnerka Lucja ubrana jak pensjonarka sprzed lat. 

Tak bardzo przeraża mnie ta ryba, że postanawiam zrezygnować z posiłku, wykręcając się, że czegoś zapomniałam z pokoju (a przecież nawet się jeszcze nie zameldowaliśmy). Łapię Ines za rękę i biegniemy na górę (piętro ósme chyba)... Pokój jest mały i ciasny. Stają w nim cztery, równo pościelone łóżka. W oknie wisi stara, pożółkła już firanka w kwiaty. Widzę swoją torbę i dopadam do niej jak szalona. Ina lustruje pomieszczenie i wspomina rybę z restauracji. 

- Nie wrócę tam - rzuca. - Ta ryba była czaszką dziecka. 

- Ja też nie - mówię, czując zimny dreszcz.


Część II

Kanał wypełniony wodą ciągnie się do nasypu, przy którym zaczynają się tory. Jestem w Borach Tucholskich, jednak to miejsce to jakaś dziwaczna pustynia w środku lasu. Za moimi plecami znajduje się pensjonat przypominający magazyn IKEI, zza niego wyrasta wielka wieża na kilkanaście pięter (jednak widoczna jest tylko z bliska).  My zajmujemy ósme piętro. Nasz pokój jest mały i na 4 osoby. Restauracja i kawiarnia mieszczą się na powietrzu. I nawet kiedy pada, goście zmuszeni są konsumować rybę z oczodołami. Niczego poza rybą nie ma w karcie. A, sorry - jest jeszcze piwo, ale tego też bałabym się zamówić. 

Idziemy piaszczystą ścieżką. Nie oglądam się za siebie i próbuję ponaglać rodziców. Mam jakieś dziwne przeczucie, że jak najszybciej powinniśmy się z tego miejsca wydostać. Tata jednak upiera się przy tym, aby pływać w morzu. Tylko że do morza jest stąd jakieś xxx kilometrów. Mama twierdzi, że mogłaby odpocząć na leżaku. 

- Widziałem morze. Było za zasłoną tych drzew. - Wskazuje ręką Joseph.

- Nieprawda. Musimy iść cały czas wzdłuż kanału.

- Tutaj jest brudna woda. - Ina krzywi się. 

Mama milczy.

- Życie jest brudne, kiedy wypełniasz je brudami.

Ciocia Grażyna została w restauracji i zamówiła kolejną rybę. Słońce trochę świeci, a trochę nie. Jakby było ślepe na jedno oko albo jak my byśmy tracili wzrok.  

Dochodzimy do skrzyżowania. Nagle znów widzę tę dziwną ulicę na G. Wszystko inne się rozpływa. Biegnę, ile sił w nogach. Zabieram czyjeś auto z parkingu. Przyciskam pedał gazu. Jedziemy aż do Jeziora Tonka.

(cdn.) 

poniedziałek, 4 listopada 2024

Na nowo piszę tę opowieść

Spotykamy się przypadkiem/przeznaczeniem na przystanku. 

Autobusy spóźniają się o kilka lat. 

Ty jedziesz gdzieś tam, ja zostaję. 

Zajmujesz miejsce przy oknie.


Piszemy SMS-y. 

(Nie)znośnie i bezczelnie coś ryczy mi w sercu. Próbuję 

to uciszać jak stare zegary, 

próbuję powyrywać te cholerne wskazówki:

 

Co słychać? - pytasz.  

To wszystko - odpowiadam.

Niedługo Sylwester i znów trzeba będzie odkurzyć cały świat. 

 

Bąbelki szampana skończą się tak szybko. Ty zostaniesz 

u mnie na noc, ja u Ciebie. 

 

Potem wymknę się z domu. 

Porozrywam klatki (sercowe, schodowe, każde). 

Będziemy się oddalać, aby znów się odnaleźć. 


Będziemy pisać do siebie, 

a potem się pożegnamy (?)

znów w tłumie autobusów, 

świateł mdławych i lamp.

niedziela, 3 listopada 2024

Powtarzanie

Często w mojej głowie pojawia się ten sam motyw. Jest tamto mieszkanie, popielate drzwi, jasnoszare ściany korytarza, balkon czysty, ubrany w kwiaty, widok na szkolne boisko. Może tylko wszystko trochę większe, trochę bardziej słoneczne. Bo słońca jest dużo, kiedy zagląda przez szyby do salonu, a sypialnia cała skąpana w promieniach wiosny albo lata (jeszcze tego nie wiem). Twoje okna są blisko i kawa smakuje, kiedy opieram ciepły kubek o dłoń, widzę ptaki. Cały ich potok od dziewiątego piętra - unoszą się i opadają przy boisku. Huśtawki są te same, co wiele lat temu. Drzewa też. Nikt nie wyrzucił żadnej sekundy z mojej opowieści. Zegar zatrzymał się i czas - stanął jak przerażony dzieciak na czerwonym świetle. Potem przechodzę na drugą stronę ulicy. Stoimy pod klatką. Ktoś wchodzi i wychodzi z Żabki. Zerkam w szybę i widzę długie cienie tamtych lat. Twoją i moją (nie)wolę. Próbuję otworzyć z klucza drzwi, ale teraz wszystko się zmieniło i istnieją kody. Nie wiem, jak mam wejść. Twoja córka ma wciąż długie włosy. Idę za nią na piętro, zbliżam się do popielatych drzwi swojego mieszkania. Wchodzę na imprezę pełną światła i słońca. Wszyscy tańczą. Ktoś podlewa kwiaty na balkonie. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi. Ktoś jest. Kogoś nie ma. 

Mijamy się w myślach i w progach. Boję się, bo nie chcę tam zostać na zawsze. Mogę być tylko przez chwilę, kiedy jeszcze ciepło rozlewa się i oznacza kuchnię. Kiedy lato. Mogę napić się kawy albo wypić drinka. Wmieszać się w tłum. Zamknąć drzwi. Włożyć oko w wizjer. W kryształowe szkło. Szkiełko. W sen.

Słyszalne, (nie)widzialne

Trzy lata temu ukrywałam się za drzewami, aby podejrzeć światło i człowieka.  W środku było inaczej (jak w każdym środku, który zmienia się ...