Śniło mi się, że...
Siedzę pod sklepem na parapecie, który ciągnie się wzdłuż dużych okien. Do góry biegnie czteropiętrowy blok. Spoglądam w niebo, ale szybko opuszczam wzrok i nagle zauważam ciebie. Jestem w szoku, bo ty też w nim jesteś, kiedy na ciebie patrzę. Podnosisz rękę, w której trzymasz białą kopertę. Idziesz z nią w moją stronę. Podajesz mi ją. Patrzę głupkowato i nie wiem, co mam powiedzieć. Ty wciąż palisz te zasrane papierosy, bo wyciągasz z kieszeni paczkę. Nie częstujesz mnie, bo wiesz, że tego nie znoszę. Dym podkręca strach. W twoich oczach jest pustka, w moich - chyba diabeł, bo chcę już stąd iść. Źle mi jest w twoim towarzystwie, duszę się. Próbujesz opowiadać mi o swoim życiu (jak nigdy, bo zawsze był to temat tabu). Słucham i myślę, jak wymiksować się z tej schizy. Nie chcę tej białej koperty ani twoich opowieści, bo czuję, że kłamiesz. Wstaję i otwieram drzwi do klatki, chcę jak najszybciej opuścić to miejsce i ciebie. W głowie wciąż pływają obrazy jak zniekształcony płód. Brzydka woń oblepia cały sen. Wbiegam schodami na czwarte piętro, a ty wciąż tam siedzisz niczym mały, wątły kurczak, znowu udajesz - robisz z siebie ofiarę, a ja patrzę w dół i przypominam sobie, jaką byłaś kurwą.
***
Otwieram oczy.
Wstaję.
Maluję paznokcie na różowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz