W weekend nie było czasu z... astanowić się nad sensem istnienia ;) Piątek i sobota - nafaszerowane po brzegi imprezami, w sobotę aż 4 rezerwacje okolicznościowe. W tym impreza na 14 osób (a druga, obok na 9). 60 urodziny pani Lilianny, imieniny tych od Parku Świateł, randka na czterdziestkę w klimacie Jamesa Bonda i Ewa z rodziną na drinkach i kolacji. Do tego Goście z tzw. drogi. Czyli Ci zupełnie niezaplanowani. To był naprawdę szalony czas. W niedzielę mogłam odespać. Młody był z Milą od rana. A jeszcze Summer ma być na Błoniach zaraz po lipcowym Audio. OMG. Na majówkę już szykuje się szaleństwo, a jeszcze Dnia Kobiet nie było :D hah Nie ogarniam, "Yesus Maryja" - jak to Peszek ryczy z głośników. Rano zamówiłam kilka sprzętów. Nową kuchnię i zamrażarkę, bo startujemy z deserami lodowymi w sezonie wiosna/lato. Dodatkowo kupiłam sobie nowego smartfona. Ma świetne parametry, a ja ciągle potrzebuję czegoś do nagrywek. Ciekawe, kiedy przyjedzie Artur - mamy przegadać temat Kawy i Czasu. Trochę pobajdurzyć, zjeść coś dobrego (u mnie w knajpie oczywiście). Aktualnie siedzi para przy pierwszej loży, 3 naleśniki poszły przed chwilą na wynos, a ja łapię chwilę na wiosenną herbatę. Bratki widziałam w necie. Już nie mogę się doczekać, kiedy je tutaj przywiozę, ustroję nimi przedwiośnie. No, a Jezioro czeka...
Szumi delikatnie. I czeka.
Szumi i czeka.
Czeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz