Jeszcze w weekend witaliśmy wiosnę na leżakach przed knajpą. W sobotę było szaleństwo (spotkanie z Kasią i Ewą), w niedzielę po 12 przyszedł Szymek, robiliśmy selfie w okularach przeciwsłonecznych. Potem tłum. Wszystko zajęte. Miałam doskonały nastrój i nagle... poczułam się słabo, kiedy wycierałam widelce. Przymuliło mnie - wiosenne powietrze (albo ten ogromny ruch), poczułam, że nadchodzi migrena... Jakoś opanowałam sytuację, bo wieczorem spotkanie. Sezon ogródkowy rozpoczęty. Przyjechała grupa z Warszawy - 7 osób. Usiedli na zewnątrz. Wyszarpaliśmy stary, ogrodowy stół z namiotu. Było mega zabawnie. Były jaja. Głowa odpuściła trochę. W środku pełno gości. Lena z mężem i mamą przyjechała na różany deser i latte popcorn. Wieczorem znów zajrzał Szymon na drugą nowość - kotlet z selera. Trochę wiosna, a trochę vege. Przyniósł mi upominek miodowy. Wypiłam koktajl bananowo-czekoladowy. Do domu wróciłam szczęśliwa. I nagle mnie ścięło. Zaczęłam drżeć po północy jak konwalia pod kocem. Łamać się. Wszystko mnie bolało. Rano obudziła mnie gorączka i okropny ból gardła. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. A kiedy na liczniku pokazało się 39 kresek, wiedziałam, że bez lekarza się nie obejdzie. Szybka wizyta i moje pierwsze zwolnienie. Prawie trzy dni wyjęte z życiorysu. Brak siły i chyba majaczyłam. Powódź z nosa i wyciek ze spłuczki. Jedno z drugim ma niewiele wspólnego. Może tyle co WODA. Kinga pomogła z kluczem. Aga zrobiła rosół. Dziś dochodzę do siebie, chociaż waham się pomiędzy 37,5 a 38. Wieczorem obejrzę film.
środa, 12 marca 2025
Trzy dni wycięte z życiorysu, a jednak bogate we wrażenia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Słyszalne, (nie)widzialne
Trzy lata temu ukrywałam się za drzewami, aby podejrzeć światło i człowieka. W środku było inaczej (jak w każdym środku, który zmienia się ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz