Nawet bombardowanie deszczem nie zmiotło Summera z planszy. W błocie, w foliowych zbrojach maszerowali dzielnie pod scenę na łódzkich Błoniach. Czułam się mega "forever young", bardziej "jang" niż w jakiejkolwiek piosence (a Freud by się uśmiał, bo należy czytać ze zrozumieniem). Cynizm jest kopalnią węgla albo chlebem powszednim, ewentualnie studnią bez dna, taką od Samary z Ringu. Szukałam nazwy na nowe danie i właśnie mnie oświeciło. Dzięki Ci, Blodziu mój, za istnienie! :D Ach, ten nastrój parszywo-słodki, irytująco-cukierkowy, baśniowo-psychodeliczny. Zmiany lęków dobrze nam robią. Utargi poszybowały w kosmos jak pan Sławosz, do którego odpaliła się Doda na Festivalu przez v.
Knajpa pulsowała. To był nie tylko puls miasta, ale puls dnia i nocy (i wszystkich razem wziętych w ramiona aż do trzeciej). Ja też byłam chwilę na summerowaniu, kiedy ekipa została na posterunku filmowym. Wyrwałam się, aby popatrzeć. Słuchnąć tego i owego, wtopić nowe buty w klimat i szare, poszarpane spodenki z dżinsu, zrobić "słit focię" na pamiątkę i zostawić ślad w pamiętniku.
Dzień. Noc. Dżins. Dżin.
(musisz kojarzyć, kojarzyć. życie to prze-ciąg, wieczne łączenie, zajebisty merdż).
Dżin z lampy spełnia moje życzenia :D Bo wymarzyłam to sobie. Tę paradę ludzi, atak świateł i gwiazd. Ten wszechzachwyt nad porcelaną i czytanie moich książek przy magicznych światłach lamp w środku nocy. Trochę ich sprzedałam, a przecież to nie ja miałam być gwiazdą (heh). Dzisiaj musiałam nakarmić regał w knajpie nowymi pozycjami. Taka literacka kamasutra. A, i jeszcze wybieram się na Czajkę. W końcu też i o mnie ta "Moc pisania".
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz