Widziałam Cię. Miałaś nową kurtkę, której kaptur wykończony był beżowym misiem (albo i nie), czarne, skórzane buty za jakieś trzy albo cztery stówy, dżinsy kupione nie w promo i golf. Jawiłaś się jako ta zajebista, operatywna, zaangażowana w swoją pracę, ogarnięta na maxa (bardziej niż ja) - superGirl. A w rzeczywistości przecież tak nie było.
Później przyszły szare dni i kolorowe oczekiwania zamieniły się w gówno. Tak to się psuło, srało, nie grało. I chociaż przynosiłaś czekoladki, to i tak było to bez sensu, bo wiedziałam już, jak potrafisz kłamać. Głęboko w oczy.
Maski zaczęły opadać, obnażając nagie kostki i brudne ulice.
***
Maska Czarownicy w t(ł)oku, a głupie myśli - w rynsztoku. A może też w tłoku, w tłumie tych wszystkich wysmarowanych obłudą. Na gębach śmiejących się nastolatków, w grymasach pomarszczonych smutkiem twarzy.
***
Widzę Cię. Przychodzisz. Nasze spojrzenia znów się dotykają.
- Chyba żartujesz?
- No właśnie, nie żartuję. Było w tym coś magicznego, jakby cały świat odleciał gdzieś, a zostały tylko nasze dusze i nasze dotykające się policzki, piżmowy zapach włosów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz