I popłynęłam z Łodzi w ten świat pełen gór, ścieżek leśnych, niebo-leśnie do mojej Krynicy-Zdroju - miasteczka, które uzdrawia i wynosi na wyższy level. Pogoda jak na zamówienie. Przez pięć dni słońce i 15-16 stopni, co daje idealne warunki do wędrowania. Przechodziłyśmy z Ag grube kilometry, korzystałyśmy z knajp i innych atrakcji. Nie żałowałyśmy sobie ŻYCIA. W czwartek trochę deszczu, wódka porzeczkowa i wiersze. Do tego kontuzja lewego kolana (za dużo kilosów na nie nabrałam i chciałam być Bogiem Gór heh). Ale nowe buty i regulowany kijek - sprawdziły się idealnie. Kurtki Campusa też. Tydzień zleciał tak szybko, że ani się obejrzałam, a już trzeba było pakować walizki z powrotem do auta.
Uwielbiam Krynicę (i to wszystko co dookoła). Zielony szlak na Zamkową do pensjonatu mojego chrzestnego, czerwony na Jaworzynę, Huzary, Przełęcz Białą, Tylicz, Szalone i Przysłop. Wszystko się jakoś tak zaplata, a ja mogę korzystać do woli.
Dziś siedzę w nowych włosach i podziwiam wspomnienia. Kawa latte w knajpie smakuje obłędnie (za tym tęskniłam). Chociaż i Słowacja smaczna - próbowałyśmy regionalizmów, a kawa w Cukráreň Babička rewelacyjnie puchowa.
Nigdy nie przestanę odczuwać Duszy tego miasta. Krynica Zdrój - tutaj czas płynie zupełnie inaczej - bo oczyszcza wszystko.
To prawda, że góry posiadają moc uzdrawiania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz