Kocham ten świat. Tę ciszę, ten spokój - w tym momencie. Ten gwar i krzyk, hałas pootwieranych okien, duszy dusznej, wódki, od której boli głowa (od duszy i od wódki). Kocham poranki, które przykładam do powiek, kiedy wracam z party, w białej, pogniecionej koszuli, z czarną, rozmazaną kredką pod okiem. Siadam wtedy wygodnie - tak, żeby nie uszkodzić urojeń. Gapię się w okno. Świat jeszcze śpi pod ciepłymi kołdrami wszystkich ludzi, którzy oddychają w rytmach swoich snów. A ja piję kawę i podziwiam prywatny Manhattan. I zaglądam w okna tych, u których zaczynają pojawiać się światy, bo światła rozganiają mgłę. I mogłabym tak siedzieć godzinami z Tobą. W pogniecionej koszuli o zapachu whisky albo innego świństwa, którym truje się czasem duszę. Mogłabym zrobić Ci kawę - taką ze snów, żeby obudziła najdroższe na świecie pragnienia. Mogłabym gadać godzinami - albo do południa (aby nie zemdlić Ciebie i świata) albo nie gadać tylko milczeć i gapić się w Twoje oczy. Chociaż oczy mówią - podobno wszystko. Więc może to inny wymiar i dialog? Dla tych, którzy nie pragną słów, bo pożądanie odbiera im gardło i mowę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz