Jadę autem, wieje wiatr. Dziś moja koszula pachnie początkiem lata i Pradą. Łąka trochę jak ocean. Jak lustro - odbija błękitne niebo.
W głośnikach muza i awantura "o Matkę". Wspominam czwartek w knajpie. Takiej ekspresji nie przerabiałam od dawna. W ogródku pełno gości i twój krzyk. Wypraszam cię grzecznie bez zbędnego "spierdalaj", bo zrobiłam się kulturalna, a na języku mam tylko czułość. Wychodzisz na pełnej wkurwie i sięgasz po fajkę. Musisz zajarać, bo tak trudno oddech pogodzić z ziemią. Ogarnia mnie chłód mimo lepkości powietrza. Wracam do stolika. Odpalam komputer, aby zamienić rzeczywistość na Evę.
Czarne lustro wisi nade mną. Spoglądam w przyszłość i widzę uśmiechnięte twarze Matek, kiedy wydaję książkę dla dzieci. I widzę
Ciebie, jak do mnie wracasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz