Zasypiam na lewo, bo mnie nocami ostatnio dotyka serce. E. jest taka chuda, wychłodzona. Pakujemy plecaki na wykopki. Chłapy człapią i dudnią. Miesza się nazwisko. Batalion "Zośka" i lody "Duet". Ori przynosi materace. Jakieś takie pompowane jak bicepsy. Jego, moje. Wilhelm maluje oczy. Gruba warstwa tuszu tuszy się, a ja jadę kolejne brzuszki. Tamta jest nadal chuda. Wisi we wsi. Patrzę na foto. Widzę jak tyje. Jak się rozrasta. Smród spalenizny unosi łzy w stronę morza, a przecież jesteśmy na totalnym zadupczyku, gdzie ani jednej kropli, jeziorka, jeziora...
***
W mieszkaniu jest ciasno od potu. To taka wymuszona, parna przekąska na cito. Herbatka i kawka. Dobry Boże, weź się już i zlituj, bo ile można majaczyć...
Przysuwam filiżankę. Miesz(k)am łyżeczką we śnie.
Przysuwam filiżankę. Miesz(k)am łyżeczką we śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz